niedziela, 6 lutego 2011

RUSZYŁA MASZYNA – JUŻ NIKT NIE ZATRZYMA

  Zg(red.) ma napisać słowo wstępu. Konieczne to chyba?
  Tak się przyjęło w naszej cywilizacji – przed przejściem do konkretów (tego co mamy na myśli) dobrze widziane jest wykonanie pewnych rytuałów, powtarzalnych i nudnych czynności, które mają pokazać, że jest się normalnym człowiekiem. W ten sposób przed seksem chodzimy na randki, przed zjedzeniem psa bawimy się z nim w schronisku, a przed napisaniem serii recenzji piszemy wstępniak.
  Wcale nie jest mi dobrze z tym faktem, ponieważ pomysłów na wstępniak mam tyle, ile Nicolas Cage dobrych ról – czyli kurwa niewiele. Co prawda, udało mu się ładnie wczuć się w wiecznie najebanego gościa, który chce zakończyć swój marny żywot w Las Vegas, ale to była rola stworzona dla niego. Po pierwsze, dla zachowania realizmu i lepszego oddania postaci, sam Nicolas podczas zdjęć nie stronił od wódy, a jak wiadomo alkohol pomaga nieudolnym dobrnąć do swego celu (patrz wrocławskie kluby). Po drugie, Nicolas jako całkiem ambitny człowiek nie może znieść swoich kiepskich występów i nieprzychylnych recenzji, także sam żyje w wysokiej pogardzie do siebie, zupełnie jak Ben z Leaving Las Vegas. Nawet jeśli jego własna samoocena nie jest dla niego aż tak przytłaczająca, to na pewno ma ochotę otworzyć sobie żyły, gdy patrzy co wyprawia jego kuzynka – Sofia Coppola. W każdym razie, z tych albo innych powodów, Cage był świetny w Leaving Las Vegas. Poza tym dobrze wypadł w Weather Man, gdzie grał pojeba chodzącego z łukiem po Chicago i namawiającego swoją córkę by nosiła mniej wbijające się w srom dresy (powód: jej szkolny nickname - camel toe).
Nicolas jest w ciężkim szoku widząc, jak jego kuzynka rozpieprza wielką sagę Ojciec Chrzestny
  Także jeśli nawet Nicolas potrafił sprawić miłe zaskoczenie, to dlaczego ten wstępniak nie miałby na to szans? Idąc za nauką, potrzebny jest jedynie alkohol lub odrobina szaleństwa. Niestety najebka z trafianiem w klawiaturę słabo się kombuje, więc pójdźmy w tę drugą stronę…
  Zamysł jest taki: pojawiać się tu będą recenzje filmów nowych i starych, dobrych i kiepskich, familijnych i porno, romantycznych i gore – jedynie mówimy krzepkie „nie” szerokorozumianym filmom przeciętnym. Bo film, im bardziej na skali „fajny-niefajny” ma skrajną pozycję, tym jest lepszy – niezależnie od tego, po której stronie skali się znajduję. Nie odmówię sobie przyjemności tworzenia top-list. Pierwsze, co przyszło mi do mojej straight głowy to top najlepszych filmów(non-porno rzecz jasna) z lesbijskim motywem przewodnim.



  Ambicją strony jest również wypełnienie dziury, jaką jest niewielka ilość polskich recenzji kina, w którym właśnie dziurki stanowią pierwszoplanową rolę. Kino post Deep Throat-owe (mam tu na myśli mocno fabularyzowane xxx) zostanie poddane należnej mu krytyce. Jednak pierwsza recenzja należeć będzie do dużo lżejszego, bardziej główno-nurtowego kina. Mowa tu o ostatnim filmie Darrena Aronofskiego – Black Swan, w którym co najmniej ścieżka dźwiękowa (której raczej nie dało się spierdolić) jest niesamowita.
  Tytuł bloga został wybrany na drodze licznych konsultacji ze znajomymi, podczas których zostały odrzucone takie rodzynki jak RamBONE, Magnificent Semen czy Passenger 69. Jednocześnie zapożyczając nazwę od tego typu parodii, czuję się zobowiązany przedstawić Wam trochę innych, interesujących nazw z tego rodzaju kina.

Tony Rocky H.
Alice in Wonderbra
American History XXX
Batman in Robin
Bone in 30 Seconds
Buttman
Bitch Black
Edward Penishands
Forrest Hump
PocAHotASS
Schindler's Fist
Tit Antic
When Harry Ate Sally

Znalezione w otchłaniach internetu. Z tego co pamietam kilka ciekawych pomysłów pojawiło się też, w całkiem zabawnym, filmie Kevina Smitha: Zack i Miri kręcą porno

1 komentarz: