poniedziałek, 28 marca 2016

STAR WARS: THE FORCE AWAKENS VS STAR WARS EPISODES I-III

   Das Butt przedstawia: 17 PRZYCZYN DLACZEGO STAR WARS: THE FORCE AWAKENS TO DOBRY FILM, W PRZECIWIEŃSTWIE DO EPIZODÓW I-III
   Czy wypada kopać leżącego (trylogia prequeli Gwiezdnych Wojen), a wychwalać zbierającą bardzo dobre recenzje, siódmą część przygód rodziny Skywalkerów? Pewnie nie wypada, ale może być wesoło.
   Nowa trylogia Gwiezdnych Wojen to Epizod I - Mroczne Widmo, potem kolejno - Atak Klonów i Zemsta Sithów. Najwięcej porównywać będę Przebudzenie Mocy i Mroczne Widmo z prostego powodu - z litości. Epizod pierwszy nie jest tak słaby jak trzeci, a tym bardziej drugi, który śmiało może walczyć o tytuł filmu z najgorszym wątkiem romantycznym w historii.



   Postawienie na nieznanych aktorów. Pamiętacie obsadę klasycznych Star Warsów? Same świeże twarze (może oprócz Aleca Guinessa, ale ponieważ grał on mędrca - Obi-Wana, było to całkiem w porządku). Gwiezdne Wojny nie są filmami o policjantach, czy nastolatkach, gdzie jeden aktor może grać kilka podobnych ról i w każdej wypaść wiarygodnie. Jest to film o odległym, fantastycznym świecie, i żeby w niego uwierzyć nie mogą pojawiać się, w głównych rolach ludzie, którzy są żyjącymi legendami takich filmów jak Trainspotting (Ewan McGregor), Leon Zawodowiec (Natalie Portman) czy Pulp Fiction (Samuel L. Jackson). 
   Aktorzy, którzy stworzyli interesujące postaci w nowej trylogii, dajmy na to Jango Fett i Kanclerz Palpatine, byli nieznanymi szerszej publiczności. Szalone byłoby twierdzenie, że przewyższali umiejętnościami aktorskimi wspomnianą trójkę, a przecież to nie oni stworzyli meble ogrodowe zamiast postaci, tylko McGregor i spółka.
   Doszły mnie słuchy, że Adam Driver, z trzonu aktorskiego nowego odcinka Gwiezdnych Wojen, był postacią rozpoznawalną. Ja nie miałem okazji specjalnie widzieć go wcześniej, a podobno grał w jakimś popularnym serialu. No cóż, zawsze powtarzam, że kto ogląda seriale sam sobie szkodzi (The Wire nie obraź się)

   Jakku. Ta lokacja w całości wygląda fantastycznie. Oglądanie przepięknych krajobrazów planety Jakku było głównym powodem, dla którego chciałem zobaczyć film jeszcze raz w kinie. Jest naturalnie (efekty specjalne nie "skaczą" do oczu), jest monumentalnie (shot na wielki imperialny frachtowiec rdzewiejący na pustyni), jest kameralnie (chatka Rey w "nodze" AT-AT).


   Nikt nie mierzy nikomu poziomu Midi-chlorianów. Scena w Mrocznym Widmie, kiedy długowłosy Jedi (nie zmusicie mnie bym wymówił to idiotyczne imię) mierzy z krwi poziom mocy Anakina Skywalkera, zmieniła całe Gwiezdne Wojny, cały paradygmat w jaki wpisuje się ten film. W starej trylogii moc była czymś tajemniczym, otaczającym cały świat. Jej potęga brała się z jej mistyczności. Gwiezdne Wojny to w gruncie rzeczy opowieść o mocy. W nowej trylogii zmieniono ją w jakąś technologiczną ciekawostkę, niczym w tanich filmach fantastycznych.

   Kameralność, skromne bitwy. Istotą scen batalistycznych starej trylogii było to, że pomimo ogromnych pól bitwy (gwiazda śmierci, potężna równina planety Hoth i wielkie maszyny AT-AT), historia skupiała się na pojedynczych bohaterach. Zawsze mamy kilku rebeliantów walczących z kilkoma, kilkunastoma statkami, lub żołnierzami imperium. To między innymi sprawiało, że interesowały nas ich losy. Sytuacje zupełnie przeciwną mamy na przykład w bitwie Gunganów z androidami z Epizodu I, albo walki w koloseum z Epizodu II, gdzie liczebność przyćmiła zupełnie aspekt ludzki. W Przebudzeniu Mocy na szczęście powraca kameralność.


   Mamy tu głównego bohatera, i w dodatku jest (ona) całkiem niezła. Mowa tu o Daisy Ridley. "Kupuję" emocje pokazywane przez Panią Ridley, oraz jej zapał i energiczność. Meryl Streep to nie jest (może kiedyś będzie), ale do diabła... to są Gwiezdne Wojny, a nie Makbet - nie potrzeba De Niro do wypowiadania tych prostych kwestii.
   Jednym z zasadniczych problemów Mrocznego Widma, był brak głównego bohatera. Może to nie prawda? Tylko powiedzcie proszę, który z rycerzy Jedi miał nim być? A może pięciolatek? Taka opowieść baśniowa musi mięć, nie trzech, nie pięciu, a jednego głównego bohatera.

   Powrót one-linerów. Krótkie żarty były esencją Gwiezdnych Wojen. Potem zupełnie o tym zapomniano. W Mrocznym Widmie wszyscy byli śmiertelnie poważni. Cały aspekt komediowy przerzucono na postać Jar Jara, i wszyscy pamiętamy jak to się skończyło. Nie, żarty o wchodzeniu w gówno nie są w stylu Star Warsów. 
   Rey i Finn z epizodu VII potrafią być zabawni, nie wspominając o Kylo Renie, który zachowuje się czasem jak postać z Monty Pythona.

   Brak dialogów o polityce. Z każdą kolejną częścią nowej trylogii, coraz więcej było o galaktycznym senacie, korupcji, zdobywaniu politycznych wpływów. Chyba nie muszę przypominać, że nie są to tematy odpowiednie dla baśni o mocy. Wszystko, co muszę wiedzieć o polityce w Gwiezdnych Wojnach to tyle, że czarnych charakter może czasem poddusić aroganckiego urzędnika państwowego.

  
   W filmie nie ma dzieci. Wiecie dlaczego akcja Przebudzenia Mocy dzieje się ok. 30 lat po Powrocie Jedi, a nie na przykład 10? By nikt nie musiał oglądać dzieci. Nikt nie chce oglądać dzieci w tego rodzaju filmach. 
  Głosy ze skrajnie prawej strony mówią, że klasyczna trylogia było fajna, ponieważ był to świat bez czarnych i żydów. Mi wystarczył brak dzieci. Szczególnie takich, które jednym losowym strzałem przesądzają losy bitwy, jak pięcioletni Anakin.

   Po raz kolejny nie zrujnowali mitu Yody. Wiem, mieli ułatwione zadanie ponieważ Yoda nie żyje, ale przecież zawsze mogli go wskrzesić i pozwolić by skakał z tym małym mieczem świetlnym. To było tak bardzo słabe - chyba najgorsza rzecz jaka przytrafiła się nowej trylogii. Przedstawienie kogoś, kto był przede wszystkim wielkim duchowym przywódcą i mędrcem, jako pajaca podskakującego w rytm skrzeczenia mieczy świetlnych.


   "Ludzkie" walki na miecze świetle. W walkach na miecze świetlne nie chodzi o to, jak szybko jesteś w stanie uderzać w przeciwnika, ani o to jak wysoko skaczesz. Może chodzi właśnie o to z perspektywy uczestnika, ale na pewno nie z perspektywy widza. Widzowi zależy na oglądaniu ludzkich emocji w czasie pojedynku, chce widzieć zmęczenie i cierpienie. Przypominam, że w Przebudzeniu Mocy mamy do czynienia z walką dwóch dyletantów w dziedzinie posługiwania się mieczem (Rey i Finn), a i tak jest ona bardziej pasjonująca od wszystkich pojedynków z epizodów I-III razem wziętych.

   Jest świetna scena pościgu, gdy Ren i Finn uciekają Sokołem Milenium przed dwoma Tie-fighterami. Czuć prędkość, czuć emocje, wszystko dzieje się w pięknej scenerii planety Jakku. Porównajmy to ze sceną z Mrocznego Widma, gdy dwóch Jedi i ich zabawny towarzysz przygody, uciekają przed wielką rybą w jądrze planety. Pomijając fakt, że sam potwór wygląda fatalnie, panowie siedzą w swojej łodzi podwodnej, jakby siedzieli na mszy. Lucas pewnie wytłumaczyłby się w ten sposób, że Jedi zachowują stoicki spokój w każdej sytuacji. Może i tak, ale nie wpływa to dobrze na film, który w zasadzie jest kinem akcji. Będąc sprawiedliwym scena wyścigu speed racerów wygląda technicznie nienagannie, ale wróćmy do punktu - żadnych dzieci. 
   Wspominałem, że analizując Mroczne Widmo obchodzimy się z nową trylogią taryfą ulgową. Gdy spojrzymy na scenę pościgu za zabójcą z początku Ataku Klonów, ręce opadają. Nic w tym pościgu nie ma sensu. Ignorowane są podstawowe prawa grawitacji, sceneria wygląda niesamowicie sztucznie, a jeszcze w między czasie zostajemy uraczeni słabymi żartami Anakina. Cytując klasyka - szyny były złe, a podwozie też było złe.



   Nie dopuszczono Lucasa do napisania scenariusza. Przekonaliśmy się o tym, że George Lucas jest świetnym wizjonerem, kopalnią znakomitych pomysłów. Jednak nie najlepiej wychodzi mu przekładanie swojej opowieści na historię roboczą do tworzenia filmu - czyli scenariusz. Scenariusz do Imperium Kontratakuje i Powrót Jedi napisał Lawrence Kasdan, znany później też z takich filmów jak Bodyguard czy Wielki Kanion. Podobno Kasdan pomagał też Lucasowi napisać scenariusz do Nowej Nadziei.
   20 lat później Lucas, zamknął się w pokoju i nie słuchając żadnych porad, napisał scenariusz do epizodów I-III. Wynikiem tego była "dziurawa", nieciekawa historia i kiepskie dialogi. Nie zrozumcie mnie źle, nie zrzucajmy wszystkiego na scenariusz. Żaden film nie zapracował sobie na status "największego rozczarowania w historii kina" samymi dialogami i historią...

Za parę dni, albo nawet wcześniej pozostałe 5 przyczyn. Stay tuned!
Tony Rocky H.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz