Kontynuacja tematu z poprzedniego wpisu
Jest to znowu historia o rodzinie. W przypadku Rey, głównej bohaterki Przebudzenia Mocy, nie jest to
tak bezpośrednie jak relacja Hana Solo z Kylo Renem. Gdy popatrzymy jednak na
ostatnią scenę filmu, czuć tam niemal namacalnie, niewypowiedziane
"Jestem Twoim ojcem" z ust Luka.
Jednym z powodów olbrzymiego
sukcesu klasycznej trylogii było czerpanie garściami z greckiej
mitologii. Są to historie zkorzenione głębokoko w podświadomości większości ludzi żyjących w kulturze
zachodniej. Lubimy do nich
wracać, słuchać tych samych motywów w różnych "opakowaniach". Na przykład
Darth Vader to Kronos, przed którym trzeba chować własne dzieci. Obi-Wan
zapewnia im bezpieczne schronienie, jak Reja (przypadkowe podobieństwo
imion:) chowająca Zeusa pod opieką Kozy. Przepowiednia, której
obawiał się Kronos, mówiąca że zgładzą go własne dzieci spełnia się, choć w Gwiezdnych Wojnach jest to połączone z motywem ratowania ojca.
Rodzinnych
koligacji zabrakło przez 90% nowej trylogii. Ludzie, krytykując te
filmy, przede wszystkim wytykają liczne niedoskonałości w warsztacie
filmowym. Równie popularny jest pogląd, że brakuje jej "tego czegoś", brakuje
magii starych Gwiezdnych Wojen. Być może właśnie opowieść o rodzinie była głównym składnikiem
tej "magii".
Dostajesz to samo, co pokochałeś, lecz troszkę zmienione. Głównym
zarzutem do Przebudzenia Mocy jest to, że film skopiował zbyt dużo elementów
z Nowej Nadziei. W moim przekonaniu robił to ze smakiem i zachowaniem
proporcji (jedynie zrezygnowałbym z pomysłu trzeciej gwiazdy śmierci).
Niektórzy formułują podobny zarzut dla twórczości Tarantino - Wściekłe
Psy są zbyt podobne do City on Fire (1987)*, a Kill Bill do Lady
Snowblood (1973).
Sam Tarantino mówi o sobie, że jest
odpowiednikiem hip-hopowca, twórcy muzyki elektronicznej w świecie
filmu. Bierze ulubione fragmenty, motywy filmów (sample) i tworzy z
nich nową jakość filmową (utwór, beat). Myślę, że takie podejście jest równie
potrzebne dla kina, jak tworzenie filmu od podstaw. Zastanawiające jest
to, jak ludzie łatwo besztają z błotem film, ponieważ jest podobny do
innego filmu, a nie przeszkadza im podobieństwo do książki czy historii z
życia.
Film jako medium ma już ponad 100 lat i filmy odnoszące
się do innych filmów są naturalną koleją rzeczy. Ciekawe czy James Joyce
był nazywany kseroboyem, bo napisał Ulissesa będącego współczesną kalką Odysei
Homera (nie czytałem w całości żadnej z tych książek. Nie znam się, to się wypowiem)
* podobieństwa przedstawione są np. w filmiku Who Do You Think You're Fooling? dostępnym na Youtube
Ciekawi bohaterowie nie giną od razu. Kolejnym gigantycznym problemem epizodów I-III był brak interesujących postaci. Gdy pojawiała się już jakaś postać, która miała pewien potencjał, była ciekawa, Lucas uśmiercał ją zanim zdążyliśmy ją lepiej poznać. Tak było w moim przekonaniu z Darth Maulem. Ten czarny charakter miał świetna charakteryzacje, nieźle się poruszał, a w scenie końcowej walki, gdzie mieliśmy okazje oglądać go dłużej niż minutę, okazało się że bardzo wiarygodnie (każdym swoim spojrzeniem) emanuje nienawiścią do Jedi. Myślę, że film byłby dużo lepszy, gdyby bardziej rozbudować jego postać. Można by nawet pójść krok dalej i stworzyć z niego złoczyńce na całą nową trylogię. Nie mogło by to wypaść gorzej niż Grievous, generał-robot z trzeciej części, czy Hrabia Dooku z drugiej. Podobne odczucia, jak do Darth Maula, mam do Jango Fetta. Wyobrażacie sobie Maula jako Vadera tej trylogii, a Fetta jako nowego Jabbe?
Muzyka jest i była dobra. Ups, to nie powód, dla którego Przebudzenie
Mocy jest lepsze od anakinowej trylogii, ale mówiąc o Gwiezdnych Wojnach
nie sposób pominąć muzykę. Jest ona rewelacyjna we wszystkich siedmiu
częściach. John Williams, obok Ennio Morricone, to najwspanialszy
kompozytor filmowy. Jeżeli miałbym pomyśleć o jednej w stu procentach
pozytywnej cesze Mrocznego Widma, to zaczynam nucić pam-pam-param,
pam-pam-param.. Duel of the Fates to jeden z najlepszych utworów
Gwiezdnych Wojen i na długo zostaje w pamięci po seansie.
Dobre tempo filmu. Bohaterowie w końcu biegają. Przebudzenie Mocny jest filmem dobrze zmontowanym. Jak przystało na film przygodowy, sceny rozmów, sceny w zamkniętych pomieszczeniach nie są nadmiernie wydłużane. Reżyser nie pozwala nam, ani na moment zapomnieć, że jest to film oparty na akcji. O ile pierwsza część prequela broni się jeszcze w jakimś stopniu z tego zarzutu, druga już z całą pewnością nie.
Nowa trylogia to filmy zdecydowanie przegadane. W dodatku w najbardziej nudnych lokalizacjach - na kanapie, na korytarzu, w sali konferencyjnej. Jak wiadomo, Lucas zdecydowaną większość każdego z tych filmów kręcił w hali produkcyjnej na tle bluescreenu. Nie jest jasne czy jego motywacją było to, by jak najmniej się narobić, czy faktycznie wierzył, że to najlepszy sposób robienia filmów? W konsekwencji mamy niezwykle statyczne sceny, nawet gdy postaci chodzą to zazwyczaj w kółko po pomieszczeniu.
Muszę nadmienić, że nie mam problemu z filmami, które oparte są na konwersacji i dzieją się w jednym-dwóch pomieszczeniach. Przykładem dobrego filmu o tym schemacie może być zeszłoroczny Hateful Eight wspomnianego wcześniej Tarantino, albo któryś z filmów Polańskiego - np. Śmierć i Dziewczyna. Po prostu uważam, że Star Warsy nie pasują do tej konwencji, a jakby miały się wpasować, to potrzebowałby zdecydowanie głębsze postaci.
Tony Rocky H.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz