Nieodwracalne (2002, reż. Gaspar Noé) – tym razem na liście pojawia się staroć, którą widziałem już dużo wcześniej, ale wówczas zwyczajnie jej nie doceniłem. W moim pokoleniu, gdy Nieodwracalne pojawiało się na DVD, było o nim bardzo głośno, szczególnie podczas rozmów na szkolnych korytarzach. Miałem wrażenie, że cała szkolna ferajna go widziała. Motorem napędowej tej popularności były dwie ultra brutalne sceny, które nigdy nie pojawiłyby się w hollywoodzkich produkcjach. Trudno było mi go wtedy docenić, gdy oglądałem go jako nastolatek. Wydał mi się po prostu kolejną próbą taniego skoku na kasę metodą zszokowania publiczności, sygnowaną twarzą pięknej Monici Bellucci, będącej wtedy u szczytu swojej popularności. Szczerze powiedziawszy chyba brakowało pewnych narzędzi poznawczych, by właściwie ocenić ten film. Jak podróżnik, który przybywa na Grenlandię i wszędzie widzi te same spadające płatki śniegu, podczas gdy tubylcy rozróżniają ich dziesiątki rodzajów. Ja również musiałem zobaczyć setki filmów, by po latach wrócić do Nieodwracalne i docenić jego kunszt.
Tak naprawdę niezależnie od wieku i
doświadczenia trudno jest pokochać Nieodwracalne od pierwszego seansu. By dać
sobie na to szansę, właściwie należało by zdystansować się emocjonalnie od
historii, stać się na te półtorej godziny robotem. Główne zadania jakie
wyznacza sobie ten film są w swojej istocie podobne do tych, jakie obrali sobie
twórcy muzyki Dark Ambient. Ma on wprowadzać w stan niepokoju, lęku,
przygnębienia, wywołać lekkie mdłości. Wszystko w nim wydaje się być
chaotyczne, ciężkie, skrzeczące i przedstawione w nieprzyjemnych barwach. Ten
chaos to tylko fasada. W istocie wszystkie jego elementy – praca kamery, efekty
wizualne i dźwiękowe, detale przedstawianej historii są lepiej zaplanowane i
zrealizowane niż w 95% filmach o podobnym i wyższym budżecie. Zorganizowany
chaos do dopiero coś pięknego! Zapraszam Was na małą dekonstrukcję tego
wybitnego dzieła. W tekście, jak zwykle powstrzymam się od znaczących
spoilerów, z wyjątkiem ostatniej części – tej po seansie lub dla nie bojących
się spoilerów, ale jeszcze będę przed nią ostrzegał.
Lubię, gdy w filmach i książkach otwierająca
scena nie jest bezpośrednio związana z późniejszymi wydarzeniami fabularnymi,
ale dobrze wprowadza w nastrój opowieści. Nadaje pewien ton. W Nieodwracalne
zaczynamy od napisów końcowych, by dziwacznym ruchem kamery (kręcącej się w
powietrzu jak wskazówki zegara, już zapraszając do zawrotów głowy) przejechać
się po brudnych paryskich kamienicach i podwórkach. Sugestia jest oczywista, że
gdzieś tam czai się niewyobrażalne zło i wcale nie musimy długo czekać, by usłyszeć
co też to zło ma do powiedzenia. Wlatujemy przez okno do jednego z mieszkań,
przelatujemy się po suficie, by w końcu obrócić się o 180 stopni i zatrzymać na
chwilę na siedzącym na łóżku mężczyźnie. Widzimy rozebranego do majtek otyłego,
starszego człowieka z nieprzyjemną twarzą. Opowiada on w niejednoznacznej
sytuacji, siedzącemu koło niego mężczyźnie o najpaskudniejszych przestępstwach
seksualnych, których dopuszczał się w przeszłości. Zwierzający się aktor nazywa
się Philippe Nahon i był odtwórcą głównej roli w pełnometrażowym debucie
Gaspara Noé Sam przeciw wszystkim (1998). Mamy tu do czynienia z dalszymi
losami tej samej postaci, wskazując na silny związek reżysera ze swoim debiutem
(debity są na swój sposób wyjątkowe klik). Podczas ich rozmowy w tle
ciągle słyszymy policyjne syreny. W końcu jego towarzysz o nie pyta. Rozebrany
zwyrodnialec odpowiada, że to pewnie z gejowskiego klubu sado maso Rectum - tam
ciągle są jakieś zadymy. Kamera, niczym owad wylatuje z mieszkania, by parę
ujęć później znaleźć się w rzeczonym klubie. Spokojnie, to druga i ostatnia
scena z początku filmu, nad którą chciałem się na chwilę pochylić. Znowu dwóch
mężczyzn, tym razem odtwórcy głównych ról (Cassel i Dupontel) schodzą ciemnym
korytarzem w głąb Rectum. Kamera nieprzerwanie szaleje – niby podąża za
bohaterami, ale tak naprawdę cały czas przybliża się i oddala, przytula do
ścian, sufitów by za chwilę wykonać obrót do kolejnego pomieszczenia. Widzimy
wszystko jedynie w odcieniach czerni przeplatanej z czerwonymi światłami. Wyjątek
stanowią nagie ludzkie ciała, od których roi się w niektórych miejscach. Ich
wędrówka przypomina trochę odsłanianie kolejnych kręgów piekła Dantego. Mężczyźni
desperacko szukają człowieka o pseudonimie le Tenia (czyli po polsku tasiemiec).
W tej scenie rozkręca się unikatowa ścieżka dźwiękowa Nieodwracalne stworzona
przez Thomasa Bangalte, współzałożyciela paryskiego duetu Daft Punk. Mamy tu do
czynienia z drum’n’bassową muzyką lecącą w klubie połączoną z czymś naprawdę
specjalnym. W utworze „Rectum” zostały zastosowane dźwięki o niskiej
częstotliwości (poniżej 27 Hz) podobne do tych towarzyszących trzęsieniom
ziemi. Ludzkie ucho ich nie słyszy, nie przetwarza ich jako dźwięków, ale mimo
to są w stanie wywołać u nas lęk i mdłości. Niesłyszalny dźwięk wywołujący
dreszcz. Podobno policja zwykła używać tego typu dźwięków do rozganiania
protestów. Mamy więc gorączkowe
poszukiwania, piekielną scenografię i dźwięki działające na podświadomość.
Dodajmy do tego szaleńczą pracę kamery, która już od kilku minut próbuje zrobić
z naszego błędnika Meksyk, a będziemy mieć pierwsze ofiary. Widzów, którzy nie
będą chcieli dłużej uczestniczyć w tym filmowym eksperymencie i wyłączą film.
Podczas projekcji na festiwalu w Cannes sporo osób wychodziło właśnie po
pierwszych piętnastu minutach. Ktoś na gorąco zapytany o wrażenia odpowiada, że
to największe „g.” jakie widział w życiu. Wcale ich za to nie winie. Jednak
tych, którzy wytrwali te niepokojące, pierwsze sceny czeka w tym filmie jeszcze
wiele nagród, i chyba jeszcze raz tyle trudnych przepraw. Trzeba lubić taki
emocjonalny rollercoaster. Nieodwracalne z cała pewnością nie jest filmem
rozrywkowym, przynajmniej w tym tradycyjnym sensie, w jakim filmy zapewniają nam
rozrywkę. Jest jak skok z bungee czy kąpiel w lodowatym potoku. W trakcie tych
czynności przyjemność również jest wątpliwa, ale jednak koniec końców ludzie
robią to dla rozrywki.
Nieodwracalne to z całą pewnością mój ulubiony
film Gaspara Noé, argentyńskiego reżysera od dziecka mieszkającego w Paryżu. Noé
jest wielkim fanem japońskiego kina i tę inspirację widać w jego działach. Niebywałe
przywiązanie do estetyki kadru w pewnym sensie łączy jego twórczość z takimi
legendami reżyserii jak Akira Kurosawa, Masaki Kobayashi czy Takashi Miike. Chociaż
dla mnie zawsze największym autorytetem w tej dziedzinie pozostanie Stanley
Kubrick (ciągle powtarzam, że praktycznie każdy kadr z Barrego Lyndona mógłbym
mieć zawieszony w domu jako obraz). Co takiego dostrzeżemy, gdy już poradzimy
sobie z tym jak Nieodwracalne właściwie przeprowadziło zamach na nasze emocje?
Dbałość o detale. Każdy ruch kamery przemyślany, cała gama dźwięków ale też
rola ciszy wykorzystana. Tak jak wspomniałem, w filmie zastosowano nawet muzykę,
której ludzkie ucho nie słyszy. Jak często zdarza się, że w scenie pokazującej
zwykłą kłótnię w taksówce trzeba było efektami CGI dorabiać samochodową szybę,
bo dla reżysera tak ważne było, by kamera raz swobodnie oddaliła się i przybliżyła
przez szybę? Albo stworzenie dziesiątek masek-odlewów ludzkiej twarzy w różnych
etapach degradacji, by parosekundowa, słynna scena z gaśnicą wyglądała jak
najbardziej realistycznie. Ma się wrażenie, że warsztat tego medium
audio-wizualnego jakim jest film, zostaje u Noé wyciśnięty do ostatniej
kropelki. Filmy tego reżysera, to z całą pewnością przewaga formy nad treścią. W
jego późniejszych Enter the Void (2009) czy Climax (2018) ta przewaga formy
idzie jeszcze dalej, a dla mnie robi się to już trochę mdłe. Może kiedyś
zmienię zdanie, ale uważam że jego późniejsze filmy nie mają aż tak
wysokiej jakości jak Nieodwracalne. Postrzegam siebie jako widza bardzo skupionego na
historii w filmach, a ta zawarta w Nieodwracalne jest prosta jak drut i można
by ją przedstawić na dwóch stronach maszynopisu. W ogóle większość słów
wypowiadanych przez bohaterów jest tak naprawdę mało ważna i spokojnie można by
je zastąpić innymi, podobnymi kwestiami. Ma się wrażenie, że pan Noé
powiedział: zostawmy język, błyskotliwe dialogi i niewiarygodne zwroty akcji
pisarzom, a my zajmijmy się tym, co w kinie jest unikatowe – czyli połączeniem
dźwięku i obrazu. Niewiele filmów z podobnie luźnym podejściem do przestawianej
historii znajduje się w gronie moich ulubionych dzieł. Dużo czasu zajęło mi
zaakceptowanie i polubienie Nieodwracalne, ale teraz nie zamieniłbym go na prawie żaden inny film, nawet z najznakomitszymi dialogami. Nieodwracalne to zresztą nie jest film,
to dzikie doświadczenie.
Teraz chciałbym przejść do części zawierającej
odwołania do samej fabuły i struktury filmu, także do dalszej lektury zapraszam tych, którzy widzieli już ten ponad dwudziestoletni film albo nie boją się spoilerów. Innych zapraszam do
nadrobienia zaległości i powrotu po seansie.
Rzecz, od której chciałem zacząć może brzmieć
jak nie warta wspominania oczywistość: chronologia opowieści jest odwrócona.
Pierwsza scena filmu jest ostatnią sceną historii, a ostatnia scena filmu jest
w zasadzie jej początkiem. Bardzo nie chciałbym komuś, kto zupełnie nie słyszał
o Nieodwracalne popsuć tę niewątpliwą frajdę odkrywania tego montażowego
zabiegu. Sam, o ile dobrze pamiętam dość późno zorientowałem się w tym, chyba w
okolicach jednej-trzeciej filmu. Wiem, że istnieje typ widza wychowany na kryminałach,
który od początku każdego filmu próbuje zgadnąć jego zakończenie, negując
połowę tego co mówią jego bohaterowie, szukając wszędzie drugiego dna i ukrytej
intrygi. Ja, w obronie swojego dobrej samooceny, nie chcę mówić że jestem
głupszy od tego wspomnianego typu widza, ale faktem jest że dość wolno wyłapuje
tego typu rzeczy. Jeśli film mi się podoba, to lubię dać mu się prowadzić za
rączkę i nie wybiegać myślami do przodu.
Na początku wieku, w bliskim od siebie
odstępie czasu wyszły dwa filmy z odwróconą chronologią. Potem twórcy jakby
zapomnieli o tym zabiegu albo uznali pomysł za wypalony. Najpierw było Memento
(2000) w reżyserii Nolana, a dopiero później Nieodwracalne (2002), które w moim
przekonaniu udoskonaliło ten zabieg. Mam wrażenie, że w Memento zastosowano to
jako atrakcje samą w sobie, a w Nieodwracalne miało to większy sens, zmieniając
całkowicie wydźwięk historii, chociaż faktycznie to filmowi Nolana należy oddać
tu pierwszeństwo. W każdym razie, Memento nie wywarło na mnie nawet w połowie
tak dobrego wrażenia jak Nieodwracalne, chociaż już kolejne filmy Nolana –
takie jak Interstellar (2014) czy Dunkierka (2017) już zdecydowanie tak.
Nieodwracalne podzielone jest na dwanaście
sceno-części, które pchają fabułę do przodu, czyli do tyłu. Klamrą spinającą
całość jest dość otwarcie, prawie że nachalnie podane motto „Czas niszczy
wszystko”. Na początku filmu padające z ust nagiego zwyrodnialca oraz na samym
końcu przedstawione na czarnej planszy, z poprzedzającym ją atakiem
stroboskopu, niespodziewanie pojawiającym się po finałowej scenie, gdzie główna
bohaterka spędzała letni dzień czytając książkę na trawie. Kotwicą struktury
filmu, a zarazem jego centralnym punktem jest długa scena gwałtu znajdująca się
dokładnie po środku. Oddziela ona od siebie dwa zupełnie inne sposoby narracji.
Jakbyśmy mieli do czynienia z dwoma różnymi światami, a przecież ciągle
pracujemy na tych samych postaciach. Wszystko to, co wydarzyło się po gwałcie
przedstawione jest w mrocznych, ciemnych barwach, jak te sceny w klubie Rectum
z początku filmu, o których wspominałem. Gdy dochodzimy do momentu przed
gwałtem, film nieoczekiwanie nabiera kolorów. Nagle zaczynamy widzieć słońce,
naturę, przedmioty codziennego użytku, a nie tak jak w pierwszych sześciu
scenach tylko bruk, noc, obdrapane ściany i dziwactwa kryjące się w zakamarkach
Paryża. Kamera w drugiej części filmu uspokaja się i bardziej przypomina
tradycyjny film. Już nie wywija kolejnych pętel po sufitach, nie oddala się
chaotycznie od twarzy bohaterów imitując w ten sposób ich niespokojny oddech.
Tak jak wcześniej pisałem o generalnie bardzo prostym scenariuszu, są w nim
pewne smaczki, które należy docenić. Te dwa światy, oddzielone od siebie
brutalnym gwałtem, przenikają się nawzajem. W symetrycznych częściach odnaleźć
można te same motywy. Na przykład w pierwszej scenie i ostatniej, dwunastej
scenie, dwójka głównych bohaterów leży, otoczona przez innych ludzi. Na
początku filmu jest to Marcus (grany przez Casella), wywożony z klubu Rectum,
po nieudanej próbie pomszczenia swojej partnerki Alex. W ostatniej scenie sama
Alex leży na trawniku, otoczona bawiącymi się dziećmi. Z kolei na przykład w
czwartej i dziewiątej mamy do czynienia z motywem podróży przez Paryż. W
dziewiątej scenie jest to podróż metrem na pechową imprezę, po której doszło do
gwałtu, natomiast w czwartej Marcus wraz z przyjacielem przemierzają ulice
Paryża taksówką, próbując desperacko namierzyć odpowiedzialnego za gwałt
Tasiemca. Są też różne pomniejsze znaki korespondowania ze sobą tych dwóch
światów. Marcus w Rectum doznaje bardzo brzydkiego złamania ręki, a w późniejszej
części filmu, czyli przed tymi wydarzeniami, żali się, że za długo leżał na tej
ręce i mu cała zdrętwiała.
Wszystko tu jest przedstawione jak na tafli
krystalicznie czystej wody, gdzie znajdujący się nad nią rzeczywisty obraz odbija
się w jeziorze. Tylko teraz pytanie, który świat jest prawdziwy, a który jest iluzją? Gdyby historia była przedstawiona linearnie, z pewnością wydarzenia
mające miejsce już po gwałcie wydawałyby się tym szalonym, złym snem. Przez to,
że zaczynamy od tego szaleństwa, przedstawiona później normalność wydaje się
tak odległa, że aż nierealna. Może odrobinę nadinterpretuje, ale pokazane jest
tu, że wystarczy przebywać przez określoną ilość czasu w chorym środowisku,
znajdować się odrobinę za długo w wielkim stresie, by już nigdy nie wrócić do
normalności. To tak z punktu widzenia głównego bohatera. Noé nawet nie dotyka tematu
konsekwencji dla głównej bohaterki (i słusznie), bo nie jest to zagadnienie na
kilka scen, a na co najmniej cały, osobny film.
Jeszcze na koniec chciałem napisać parę słów o scenie, która zarówno na festiwalu w Cannes jak i na korytarzach wrocławskich szkół w 2003 roku wzbudzała najwięcej kontrowersji. Długiej, pozbawionej jakichkolwiek cieć scenie gwałtu. Rzecz jasna pod nią skrojony jest cały film. Tak jak przez pierwszą cześć filmu kamera nerwowo porusza się, lata, wykonuje salta, tutaj mamy zupełnie inny biegun. Mianowicie, kamera leży nieruchomo na podłodze całe dziewięć minut. Bardzo długie dziewięć minut. Przeciętny widz już po dwóch, trzech minutach prosi o cięcie, spodziewa się tego cięcia. W końcu do tego przyzwyczaiły nas inne filmy – sceny realistycznej przemocy kończą się zwykle szybko i nagle. Człowiek to w końcu tylko zlepek przyzwyczajeń. W końcu finał. Nareszcie zostawią tę biedną kobietę w spokoju – myśli sobie widz. Nic bardziej mylnego. Po gwałcie dopiero dochodzi do najgorszego – pobicia masakrującego Alex. Monica Bellucci świetnie poradziła sobie z tą przerażającą sceną. Pamiętam, że wiele osób dziwiło się z udziału popularnej hollywoodzkiej aktorki w tak autorskim i brutalnym filmie. Może nie zdawali sobie sprawy, że Bellucci wypłynęła na szerokie wody właśnie takimi filmami. Pamiętam dobrze ociekającego przemocą Dobermana (1997, reż. Jan Kounen), który był hitem w polskich wypożyczalniach VHS. Partnerujący Bellucci w tej scenie Jo Prestia też wypadł bardzo przekonywująco. Etatowy, trzecioplanowy bandzior z włoskich i francuskich produkcji zrobił w Nieodwracalne, to co miał zrobić z wyróżnieniem. Obrzydzał i mroził krew w żyłach samym swoim spojrzeniem. Miał nawet komputerowo dorobionego penisa, który na moment pojawia się pod koniec sceny. Tak, to prawda. Wydawało by się, że dorobiono go dla wygody aktorów, by zminimalizować konieczność kolejnych powtórek długiej sceny. Znając jednak dbałość o szczegóły Gaspara Noé nie mogę wykluczać, że był to intencjonalny zabieg. W końcu jego sztuczność rzucała się w oczy, ściągając na siebie całą uwagę odbiorcy przez tę krótką chwilę jego obecności na ekranie.
Tony Rocky H.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz